NKOL-AVOLO - KAMERUN: Z misji
U nas w Kamerunie znów pada jak przystało na porę deszczową, tak ma być aż do grudnia, a później zacznie się pora suszy i upałów. Mimo że pada, to jest bardzo ciepło i parno. Po deszczu i burzy ziemia paruje i jest bardzo wilgotne powietrze. Ale póki co aż tak mocno nie odczuwam klimatu. Często w Polsce jest bardziej gorąco niż w Kamerunie. Komary też mnie póki co omijają. Oby było to jak najdłużej. Dużo jest gadów. Z nami w domu mieszkają jaszczurki, szczury i czasem jakiś zbłąkany wąż. Ja jeszcze nie spotkałam takiego nieproszonego gościa. W Kamerunie noc zaczyna się każdego dnia już o 18-tej, a dzień rozpoczyna o 6 rano. Więc wieczorem żeby wyjść na podwórko to tylko z lampą, tak samo i w domu. Nie ma dnia żeby nam nie wyłączono prądu.
Każdego dnia mam coraz więcej chorych w Dyspanserze. Szczególnie dzieci i ludzi starych. Tydzień temu w sobotę wieczorem uratowałam życie księdza Kameruńczyka z misji. W ciągu dnia przyszedł, żeby mu pomoc, bo źle się czuje. Okazało się, że ma malarię i od 2-3 dni nic nie pił i nie jadł. Mieszka sam, jest jeszcze młody (30 lat), a do tego Kameruńczyk, więc mało zaradny. Trochę go podkarmiłyśmy. Około godz. 2200 ktoś dzwonił, że ksiądz jest w ciężkim stanie. We dwie z siostrą Marią w ulewnym deszczu i burzy poszłyśmy do niego. Tu jak jest burza, to od piorunów robi się bardzo jasno. Więc burza rozświetlała nam drogę do jego domu. Kiedy doszłyśmy na plebanię okazało się, że rzeczywiście ksiądz jest umierający. Poprosiłyśmy kogoś ze wsi i przywieźli nas do naszego domu. Przez całą noc czuwałam przy nim. Pierwszy raz zakładałam wenflon do żyły przy lampie naftowej, bo, jak co noc nie było światła. Kroplówki kapały do rana. Rano ksiądz był już zdrowy i nawet odprawił Mszę. W kościele ogłosił, że uratowałam mu życie, bo jestem kimś więcej niż pielęgniarką, lekarzem i od tamtej pory na brak chorych nie narzekam.
Najczęściej ludzie przychodzą z malarią, z AIDS, dzieci pokaleczone przez maczety, zagłodzone albo pobite. Często mogę dać im tylko wody do picia ze studni i lizaki, które mam jeszcze z Polski. Los dzieci w Kamerunie jest przerażający. Z chwilą kiedy dziecko zacznie chodzić, samo musi zdobywać sobie jedzenie i prać ubranka w rzece. Dlatego tyle ich umiera do 5 roku życia i są niesamowicie brudne. Na ciele rany z brudu i pogryzienia przez muchy. Dzieci chore po urodzeniu są przez rodzinę wyrzucane na śmietnik żeby zmarły. Każde dziecko zjada posiłek tylko raz dziennie, a w ciągu dnia żywią się trawą i tym, co znajdą na ziemi. Dlatego każde choruje na robaki.
Wczoraj, kiedy byłam z Dyspanserze usłyszałam płacz dziecka, które płakało bardzo długo. Na początku wydawało mi się, że to w którymś z domów, ale trwało to zbyt długo. Poszłam za jego głosem i znalazłam kilkumiesięcznego chłopczyka w kościele. Rozebrany był ze wszystkiego i włożony do pudełka po bananach. Tu matki same są jeszcze dziećmi i nie potrafią zajmować się swoimi maleństwami. Dzieci są strasznie bite w szkole i w domu. Mają poprzecinaną skórę na plecach, na brzuchu i na buzi. Dzieci bardzo mnie polubiły, więc każdego dnia jest ich coraz więcej w Ośrodku. Dzięki temu widzimy jak są źle traktowane i w miarę możliwości możemy im pomóc i dokarmić. Dzieci już mnie rozpoznają, kiedy z s. Edytą jedziemy przez wioskę. Często, kiedy wychodzą ze szkoły zachodzą do mnie do Dyspanseru, żeby napić się wody, albo otrzymać lizaka.
s. Anita Łuka
(kliknij na zdjęcie aby powiększyć)